Późna
jesień 1986, w małym nadmorskim miasteczku, Przeradowie zostają
odnalezione zwłoki dziewczyny, Reginy Wieczorek. Została uduszona,
a jej ciało ktoś porzucił w niewielkiej zatoczce nad morzem.
Milicja szybko identyfikuje sprawcę – to chłopak zabitej, którego
rodzice dziewczyny nie akceptowali, bo wywodził się z niezamożnego
środowiska. Sytuacja komplikuje się, gdy na komisariat zgłasza się
tajemniczy mężczyzna, nieposiadający żadnych dokumentów, a
przedstawiający się jako Jan Kowalski i przyznaje do zabicia
Reginy. Co gorsza wspomina również o innych dokonanych przez siebie
przestępstwach, o których nikt do tej pory nie miał pojęcia.
Starszy sierżant Krzysztof Igielski będzie miał twardy orzech do
zgryzienia, żeby rozwikłać tę sprawę. Z pewnością nie pomoże
mu to, że w miasteczku mieszka dopiero od pięciu lat, a ludzie w
ogóle nie są zbyt ufnie nastawieni wobec milicji…
.
Bo w miasteczku coś się dzieje. Coś co umyka bystrym oczom
milicjanta i jego trzeźwemu umysłowi. Ktoś udusił Reginę, to
pewne, ale działo się tu jeszcze coś, o czym mieszkańcy wolą
milczeć. A towarzyszyła temu mgła, wrześniowy mrok i deszcz. Czy
milicjant zdoła do siebie przekonać miejscowych na tyle, by wyznali
mu prawdę? Małe społeczności są hermetyczne, mają swoje
tajemnice, które trudno przeniknąć, złamać zmowę milczenia.
Ciężko zabija się w małym miasteczku, gdzie wszystcy znają, ale
jeszcze trudniej prowadzi się tutaj dochodzenie.
Gdy
Jan Kowalski pojawia się na posterunku, gdzie czterdziestojednoletni
Igielski, nudzący się na nocnym dyżurze w okropny deszczowy
listopadowy wieczór powtarza słówka z języka francuskiego, miałam
wrażenie, że oglądam kadr z „Czystej formalności” Giuseppe
Tornatore. Choć oczywiście tam fabuła poszła w innym kierunku, to
obraz pewnej dziwności i nierealności sytuacji był podobny. Z czym
przyjdzie się zmierzyć Krzysztofowi Igielskiemu? Z czystym złem,
które żyje w ludziach i tylko czeka na moment, żeby się ujawnić?
A może rozwiązanie zagadki jest banalne, tylko umyka się uważnemu
obserwatorowi, który dał się zwieść na manowce? Czytelnik błądzi
wśród wskazówek, ale ta wycieczka daje mu wiele satysfakcji.
Obcowanie z kryminalną prozą Anny Kańtoch to pasjonująca
przygoda.
Bo
jest to po prostu dobrze napisana książka – świetnym językiem,
ze znakomicie poprowadzonymi dialogami. Postaci także są
intrygujące – Igielski wymyka się schematowi „zmęczonego
gliny”. Owszem trochę rozczarował się życiem, a w jego
biografii jest również bolesna zadra związana z matką, ale to
człowiek przede wszystkim niejednoznaczny. Niby bardzo racjonalny, a
jednak potrafi zrobić coś dziwnego, np. wymyślić sobie urojoną
rodzinę. Czy to nie dziwne? Ciekawą bohaterką jest także
samozwańcza pomocnica sierżanta (o której roli w dochodzeniu
milicjant długo nie ma pojęcia), koleżanka zmarłej Reginy, Pola
Filipiak, córka właścicielki małego pensjonatu. Choć stosunki
Reginy z Polą były raczej skomplikowane, dziewczyna bardzo angażuje
się w prywatne dochodzenie w sprawie śmierci koleżanki. A punktem
wyjścia są tutaj pamiątki po zmarłej, które otrzymała w
prezencie od jej matki…
A KANTOCH
POKUTA
A KANTOCH
POKUTA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz