czwartek, 29 lutego 2024

STRAMEROWIE

 Dzisiaj dostajemy drugą część – kontynuację losów wojennych i tuż powojennych tytułowych Stramerów. (Zalecam nie czytać bez wcześniejszej lektury pierwszej części, bo dużo państwu umknie ważnych wątków!)

Nathana i Rywki już nie ma, zostali zamordowani przez Niemców, ale ich sześcioro dzieci przeżyło. Jak Łoziński powiedział w kilku wywiadach po premierze „Stramerów”, losy jego dziadka (w książce to Salek jest inspirowaną nim postacią) i jego rodzeństwa wyróżniały się na tle innych żydowskich losów wojennych, potoczyły się wyjątkowo, wszyscy przetrwali, dlatego zależało mu, żeby o nich napisać. I dobrze zrobił, bo wyszła z tego ważna opowieść, w której każdy detal jest dopracowany. Praca nad nią zapewne, podobnie jak wcześniej przy „Stramerze”, wymagała od pisarza wielu tygodni spędzonych w archiwach, wielu godzin rozmów ze świadkami, którzy przeżyli okupację – między innymi z Józefem Henem, który pod przykrywką pojawia się w powieści – oraz wielu kroków po Warszawie czy Konstancinie i Jeziornej.

Rudek, Hesio, Rena, Salek, Wela i Nusek Stramerowie: wojna ich rozdzieliła. Salek znalazł się na zachodzie, we Fancji; Rudek z Reną w Stalińsku na Syberii; Hesio w Moskwie; Nusek i Wela z mężem Natkiem w Warszawie i pod Warszawą w Jeziornej. Jest jeszcze Róża, córka Rudka, którą z tarnowskiego getta wydostała Babunia, przedwojenna polska opiekunka, i zabrała do Krakowa. Każde z nich przyjmuje nową, aryjską tożsamość, nowe imię i nazwisko, z którymi uczy się żyć i identyfikować. Trudno wskazać głównego bohatera powieści, ale Łoziński wyróżnia Nuska – najmłodszego, który w czasie okupacji dojrzewa, wchodzi w dorosłość. Gdy zamieszka w Jeziornej, ma 20 lat. Z niego czyni narratora, jedynego, który opowiada o swoich codziennych przeżyciach w pierwszej osobie. Nusek gada niby do siebie, a może do rodzeństwa – chciałby, żeby zobaczyli, na jakiego gościa wyrósł, jak świetnie sobie radzi, jakim jest fachowcem elektrykiem. Przyjeżdża do Warszawy, gdy akurat wybucha powstanie w getcie, jednak nie w głowie mu walka i wyższa sprawa, ale przetrwanie. Podobnie nie da się namówić na powstanie warszawskie rok później. Zatrudnia się w Jeziornej w niewielkiej fabryczce szyjącej mundury i koszule, od razu zjednuje sobie ludzi, każdy chce, by montował światło i naprawiał lampy u nich w domach, i Niemcy, i Austriacy. Mieszka u młodej wdowy, z którą – ku jego radości przeogromnej – traci dziewictwo. Pędzi z sąsiadem bimber. Jest sprytny, obrotny, choć nigdy nie przestaje być czujny. W końcu jedno czyjeś spojrzenie czy jego niewłaściwe słowo, a mógłby skończyć z kulką w głowie. Jego siostra Wela pracuje w tym samym zakładzie, ale udają, że się dopiero tam poznali. Ona z mężem Natkiem też muszą odgrywać ledwie znajomych. I wszyscy troje muszą się śmiać z antysemickich dowcipów. Zanim Nusek trafi do Jeziornej, Wela pracuje w fabryczce w Warszawie, przy Towarowej. Musiała razem z polskimi kolegami i koleżankami z pracy kibicować Niemcom, by złapali zbiegłą Żydówkę z getta, oddzielonego od ich zakładu murem.

poniedziałek, 5 lutego 2024

Smutna KSIĄŻKA

 Szklany ogród” to historia dziewczynki wykupionej przez jej przyszłą mamę z wiejskiego sierocińca. Tamara Pawłowna - tak się nazywa bowiem kobieta - wymyka się wszelkim stereotypom. To postać, która dobro czyniąc, zło sprawia, parafrazując Antygonę. Tamara Pawłowna „świeciła oślepiająco, przypiekała i wszystko zamieniała w popiół. Była jak czarodziejski ptak”.

„Szklany ogród” to opowieść o dojrzewaniu młodej dziewczyny, w której tle przewija się najnowsza historia Mołdawii, a jednym z najważniejszych problemów podjętych przez autorkę jest kwestia języka. Bohaterka - Jaskółka - w sierocińcu nauczona została języka rumuńskiego, ale by dokonać awansu społecznego musi nauczyć się rosyjskiego. „W rosyjskim inaczej układają się słowa. Po rumuńsku jaśniej pamiętam”, zaznacza pierwszoosobowa narratorka. Codziennie uczy się siedmiu nowych słów. „ Kiedy się myliłam, zginała palec wskazujący i uderzała mnie w czoło. Patrzyła przy tym pozbawionymi rzęs oczami z niesmakiem, a ja miałam ochotę sama się ukarać”.

Kim jest Tamara Pawłowna? Czy główna bohaterka ją wymyśliła? „Szklany ogród” to powieść skonstruowana z wielu krótkich rozdziałów, które są trochę jak rozsypane puzzle, które tylko pozornie łatwo będzie poukładać. Tibuleac z jednej strony maskuje tym fabularne niedostatki tej powieści, z drugiej wciąga czytelnika w odpowiedzi na zadane pytanie. Udaje się jej utrzymać czytelniczą uwagę choćby opowieścią o Mołdawii okresu przemian ustrojowych. Kraju niezwykle różnorodnego etnicznie, w którym na podwórzu bawią się dzieci wielu tożsamości.

„Kiedy na podwórku rozmawiałam z innymi dziećmi i zwierzaliśmy się sobie, co jedliśmy, odpowiedzi były skrajnie różne. Pomyślałbyś – dwa różne światy. Dzieci mołdawskie odpowiadały: kluski kładzione, zimne nóżki. Sałko, warieniki – deklarowały dzieci ukraińskie, a rosyjskie dodawały – kartoszka, sieliodka. Tylko ja oświadczałam z dumą: „konserwy” i nie mogłam pojąć, dlaczego wszystkie się ze mnie śmieją. Asia, córka Róży, nigdy nie mówiła, co jadła, ale nie musiała. I tak wszyscy wiedzieli, że Żydzi jedzą dobrze”. O i to jest mocarne zdanie: „I tak wszyscy wiedzieli, że Żydzi jedzą dobrze”...

W przeciwieństwie do „Lata...” dużo mniej w „Szklanym ogrodzie” światła, nadziei na lepszą przyszłość. Tibuleac pokazuje świat, który się rozpada i którego nikomu nie uda się złożyć. Świat, nad którym unosi się widmo wojny domowej. Dla wszystkich, których fascynują historie skomplikowanych tożsamości w postkomunistycznych krajach, jest to lektura obowiązkowa. Mołdawsko-rumuńska pisarka kapitalnie pokazuje jak rosyjskojęzyczna przestrzeń była przestrzenią prosperity i walki o lepszą przyszłość, w przeciwieństwie do wiejskiej, bazarowej mołdawskości. „Im lepiej mówiłam po rosyjsku, tym wyżej widziałam siebie na drabinie. Mój apetyt rósł i wspinał się po jej szczeblach w górę. Sierota, która przez siedem lat marzyła o zagranicznej sukni ślubnej, ustąpiła miejsca dobrze ubranej miastowej dziewczynie, cwanej i pazernej”. W innym momencie Jaskółka dodaje: „byłam Rosjanką bardziej, niż gdybym się nią urodziła. Poza tym to był jej język, chociażby ze względu na nią powinnam go była wybrać. Powiedziałam jednak „nie”. Wybrałam dziadowskich Mołdawian”.

Tibuleac, a raczej jej bohaterka, pisze o mołdawskim, że jest to „język pozbawiony sensu”, ale jednak jej, wybrany. „Szklany ogród” poza tym, że jest bildungsroman, love story, jest też powieścią o języku i jego kruchości. I ten wątek wydał mi się podczas lektury najciekawszy, szczególnie od czasu, gdy uświadamiamy sobie dużo silniej imperialną, kolonizacyjną rolę języka rosyjskiego.

Na deser zostawmy sobie zaś język rumuński, którego również bohaterka powieści Tibuleac się uczy. Język będący „jak wrośnięty w ciało paznokieć”. Co zrobić z językiem, który nie nazywa ulubionych owoców? Jestem w stanie wybaczyć wszystko Tibuleac - momentami nadmiernie rozpoetyzowaną frazę, zakrywanie niedostatków fabularnych konstrukcją - za opowieść o uwikłaniu w język i tożsamość, którą ze sobą przynosi. I o tym, że wiele zależy od nas samych i naszych decyzji. Adoptowane dzieci wiedzą to lepiej.