wtorek, 29 listopada 2022

Tropiąc Łowce

 

Na gdańskim osiedlu zostaje brutalnie zamordowana kobieta. Wydaje się, że będzie to kolejna rutynowa sprawa w karierze doświadczonego śledczego Barnaby Uszkiera. Problem w tym, że szybko okazuje się, że morderca nie pozostawia praktycznie żadnych śladów. Dobrze zna okolicę, w której grasuje i potrafi unikać ludzkiego wzroku, dzięki czemu jest w zasadzie niewidzialny. I – co gorsza – planuje kolejne zbrodnie. 

Łowca to ostatnia już część cyklu z komisarzem Barnabą Uszkierem w roli głównej, wypada więc w tym miejscu poświęcić choć odrobinę miejsca naszemu bohaterowi. A warto, bo Uszkier nie jest kolejnym alkoholikiem po rozwodzie i z licznymi problemami. Nie jest też natchnionym geniuszem, który w wyniku przebłysku błyskawicznie znajduje rozwiązanie każdej sprawy. To normalny facet, kochający swoją rodzinę, po godzinach dbający o siebie (uprawia aikido, biega), a w pracy – ogromnie sumienny. Sumienność, systematyczność, dobra organizacja – to cechy, które sprawiają, że jest tak skuteczny. Uszkier przykłada się do swojej pracy, potrafi też mądrze zarządzać pracą innych. Bo dochodzenie – inaczej niż wyobraża sobie wielu z nas – to nie gra jednego czy dwóch napastników. To sport zespołowy, w który bardzo często zaangażowanych jest kilka lub nawet kilkanaście osób. 

Pracy tych osób właśnie poświęca Agnieszka Pruska bardzo wiele miejsca w swojej powieści. Autorka szczegółowo opisuje przeglądanie setek godzin nagrań z monitoringu, żmudne przesłuchania świadków, wizje lokalne, przeszukania, sekcje, a także próby stworzenia profilu mordercy. Znowuż: inaczej niż w przypadku wielu popularnych thrillerów, dochodzenie nie trwa tu dwa-trzy dni. Bywa, że prace ciągną się niemiłosiernie, a pojedynek z mordercą przedłuża się, śledczy bowiem czekają na każdy jego, nawet najmniejszy, błąd. Jeśli interesują Was procedury śledczych, cała ta „policyjna robota", ale w wydaniu nie upudrowanym, lecz możliwie oddającym polskie realia,To bardzo inteligentny kryminał. Bez krwawych  opisów. Innym tomem serii zaczął się Moj Blog

Lowca

A Pruska


piątek, 11 listopada 2022

Listopad

 Miedzy niebem a piekłem

wsród slynnych bezdroży 

stoi karczma którą lotem 

starannie omija duch Bozy

 Pędzący ciemnym traktem powóz pośród pustkowi. A w nim młoda kobieta, która utraciła wszystko. Po śmierci rodziców Mary zmuszona jest sprzedać rodzinną farmę, sprzedać inwentarz i przenieść się do ciotki, daleko od domu. Jak się okazuje, ciotka jednak nie mieszka tam, skąd pisała przed laty. Jak się okazuje jest żoną karczmarza, właściciela podejrzanej Oberży Jamajka, do której trafia Mary. Jej właściciel, Joss Merlyn, sieje w jej czterech ścianach grozę, sieje terror, ale przede wszystkim… ukrywa sobie niecne sekrety

 Ponura lokacja,  młoda kobieta uwikłana w przestępcze układy… Klasyczna wiktoriańska powieść z dreszczykiem

„Oberżę na pustkowiu” tworzy nie pędząca na łeb na szyję akcja – ta płynie niespiesznie – ale sącząca się niczym bagienna mgła atmosfera narastającej grozy. Wiemy, że z tytułową oberżą coś jest nie tak jak powinno być. Czujemy podskórnie, że to nasza bohaterka otworzy nam drzwi do rozwiązania zagadki. Tym samym, stanie się potencjalną ofiarą dla wszystkich tych, którzy pragną zachować sekret tego dziwnego miejsca w tajemnicy. 

Wystawia swoją bohaterką na najgorsze próby. Pokazuje, jak wrogi może stać się świat, gdy młodej kobiecie przyjdzie wchodzić w dorosłość w całkowitej samotności, odizolowaną od miłości rodzicielskiej i bliskości ziemi, z której pochodzi. 

Niewybitna ale  z twistem listopadowym. Wydanie bajka

sobota, 17 września 2022

Trylogia na jesień

Kańtoch morduje ze świadomością, że kara musi być. Dlatego odpowiedzialni za zbrodnię nie unikną odpowiedzialności, choć może ona zostać wymierzona przypadkiem, niekoniecznie wedle litery prawa. I nie oczekujmy samosądu, a raczej wyrzutów sumienia.

Jako odkrywców zbrodni portretuje ludzi zwyczajnych, w tym wypadku studentkę prawa i dziennikarza lokalnej gazety, których na dodatek wplątuje w romans, małżeństwo i dzieci, co jest dopowiedziane w jej wcześniejszych powieściach, rozgrywających się dekady później. Sądząc po tytułach nawiązujących do pór roku, cykl układa się w cztery osobne, choć mocno połączone tomy. Tym razem mamy do czynienia z jesienią, a skoro były już wiosna i lato, z pewnością doczekamy się zimy.

Rzecz, jak u, dzieje się w Zagłębiu i na Śląsku. To lata 60. ubiegłego stulecia, co dla narracji ma wielkie znaczenie. Oto w regionie grasuje tak zwany wampir z Zagłębia, notabene postać absolutnie prawdziwa, seryjny morderca kobiet. Zatem na ulicach czai się strach, cień za plecami może oznaczać śmierć. Akcja dzieje się w październiku i listopadzie, zmrok zapada szybko, ciągle leje deszcz lub pada śnieg z deszczem, co dodatkowo wzmacnia poczucie grozy, a Kańtoch opisuje to tak, jakby sama zatrzymała się w jakiejś bramie, przemoczona i przerażona, gdyż zdawało jej się, że ktoś za nią idzie.

Bohaterką jest Krystyna Wojciechowska – niebawem mężatka, więc zmieni nazwisko – a w poprzednich książkach, czyli wiosną i latem, doświadczona funkcjonariuszka policji. Szlify znakomitej śledczej zdobywała w milicji obywatelskiej czasów PRL-u. A może lepiej powiedzieć, że to Krysia; ma bowiem 21 lat, mieszka z rodzicami, w gomułkowskim bloku, gdzie ciągle żywa jest pamięć starszego brata, ukochanego synka mamusi, który zaginął podczas wycieczki w Tatry. Studia Krysię nudzą, znajomi z uczelni irytują, ale rozwiązywanie zagadek kryminalnych już niekoniecznie

Nie będzie spoilerem, jeśli dowiemy się teraz, że chodzi o śmierć kilku młodych mężczyzn z niewielkiego miasteczka Szopienice, sąsiadów i kolegów z dzieciństwa. Milicja uznaje, że były to samobójstwa, choć zalkoholizowany emerytowany funkcjonariusz sądzi zupełnie inaczej, bo niby dlaczego kończą życie dokładnie w ten sam, wielce wyrafinowany sposób. Zresztą to on namówi Krysię na służbę w milicji, zdziwiony jej uporem i determinacją, by dojść do prawdy. Łatwo dziewczyna nie ma, bowiem morderca, a nawet ludzie niewinni, choć jakoś uwikłani, nie mają chęci i obowiązku, by tłumaczyć się nieopierzonej studentce. Lecz takie trudności tylko sprzyjają kryminalnej intrydze.

Osobnymi bohaterami stały się Zagłębie i Śląsk, wtedy miejsce ekologicznej katastrofy, dzięki kopalniom i hutom jakoś bogate, lecz przecież wynędzniałe, zabudowane blokami z tak zwanymi ciemnymi kuchniami, gdzie z trudem mieszczą się dwie osoby, i kruszącymi się familiokami; grzyb i wilgoć na ścianach, wspólny kibelek dla kilku rodzin, podwórka zamienione w klepiska, świniaki w przydomowych chlewikach. To świetna scenografia dla zbrodni, zabrudzona, ponura, choć pełna życia, jednak niekoniecznie spełnionego. No i ten wampir wzięty z prawdziwej historii. Aż strach się bać.

 

poniedziałek, 5 września 2022

Wizja

Ken Follett nitka po nitce, krok po kroku buduje pieczołowicie skonstruowany scenariusz, który może prowadzić tylko w jednym kierunku – tej ostatecznej, najokrutniejszej konfrontacji. Ukazuje cały ciąg pozornie niepowiązanych, niewielkich zdarzeń, splotów okoliczności, które działają jak efekt motyla. Jedno uderzenie skrzydeł w Afryce potrafi wzburzyć całym Dalekim Wschodem. Jedna kontrowersyjna decyzja, jedno nieprzemyślane słowo, jedna wywiadowcza pomyłka i wszystko runie w gruzy. 

Nie ma co ukrywać – „Nigdy” ma wydźwięk skrajnie pesymistyczny, ukazuje bowiem przyszłość w barwach najmroczniejszych, najciemniejszych. Follett budzi na nowo strach uśpiony po Zimnej Wojnie, strach przed potyczkami nuklearnymi, przed zagładą, która pochłonie wszystko i wszystkich. Pokazuje, że nad charakterystycznymi czerwonymi guzikami pieczę pełnią nie nieosiągalni giganci, ale zwyczajni ludzie. Ludzie, którymi kierują zwykłe słabości, zwykłe bolączki, zwykłe, ludzkie, niedoskonałe emocje. Miłość i nienawiść. Poświęcenie i żądza zemsty. Ta emocjonalność jest konieczna przy gatunku tak barwnym i fabularnie fantazyjnym jak thriller polityczny – pozwala kierować akcję na te najbardziej niekontrolowane tory, pozwala też podbijać stawki aż do nieskończoności. To Kenowi Follettowi udało się bez dwóch zdań.

Książka może przerażać swoimi gabarytami i niemożliwe jest pochłonięcie jej "na jednym posiedzeniu". Były momenty, zwłaszcza te stricte polityczne, które najzwyczajniej mnie nudziły,
Nie sposób przypisać tej powieści do jednego gatunku, dlatego też każdy znajdzie tu coś dla siebie. Połączenie thrillera, sensacji i wizji końca świata robi niesamowite wrażenie. Dowiedziałam się, jak wiele dyplomacji potrzeba, by powstrzymać ignorancję i chorą ambicję atomowych mocarstw; jak ciekawa i niebezpieczna bywa działalność tajnych służb wywiadowczych. Autor porusza ważne, jeśli nie najważniejsze bolączki współczesnego świata tj. bieda, walka z terroryzmem, rozgrywki polityczne na najwyższych szczeblach władzy, i roztacza przed nami katastroficzną wizję jego końca. Mnogość postaci, wątków i powiązań, sprawiła, że lektura wymagała sporego skupienia uwagi,

środa, 27 lipca 2022

Norwegia

„Dzieci Norwegii” to przejmujący i uczciwy wobec czytelnika reportaż o Barnevernet – norweskiej instytucji zajmującej się ochroną najmłodszych mieszkańców tego pięciomilionowego kraju. To opowieść o tym, jak cienka jest granica między szczęściem a rodzinnym dramatem. Autor Maciej Czarnecki podjął się trudnego zadania – odczarowania mitów o tym urzędzie, pokazania jego wad i zalet. Podobnie obiektywnie pokazał nas, Polaków, ze wszystkimi dobrymi i słabszymi stronami. To dzieło, które czyta się z niepokojem, czasami złością, ale od którego trudno się oderwać. Coś, czego nie radzę czytać przed snem.
Zawsze, gdy siadam do kolejnego reportażu, na ocenie zaważa jedno pytanie: „Czy dzięki tej książce stałem się mądrzejszy?”. Z reguły odpowiedź twierdząca daje podstawę do wystawienia wysokich not i poczucia, że dobrze spożytkowałem swój czas. Tym razem jest inaczej. Wydaje mi się, że wiem jeszcze mniej niż przedtem. Chciałoby się powtórzyć sokratesowe „wiem, że nic nie wiem”. Pewność została zastąpiona zwątpieniem, a historie bohaterów wciąż kołaczą mi się po głowie w poszukiwaniu szablonów, tendencji, wzorów. A tych, jak na złość, w „Dzieciach Norwegii” nie uświadczymy. I właśnie to jest największą wartością tej pozycji.

Autor tego poruszającego dzieła, Maciej Czarnecki, dziennikarz, reportażysta, podszedł do swej pracy z należytą ostrożnością i aptekarską niemal dokładnością. Próżno tu szukać wartościujących opinii, zarówno o owianym niesławą Barnevernet, jak i rodzicach, których bagaż doświadczeń i traumatycznych przejść przygniótłby zapewne niejednego z nas. To, z czym się zderzamy, to fakty. Niewygodne dla wszystkich stron.
Książka składa się z ponad dwudziestu rozdziałów, a każdy z nich przedstawia nowy wątek, osobistą historię (nie zawsze, na szczęście, tragiczną) czy też perspektywę eksperta, prawnika albo pracownika Barnevernet. Autor zresztą bardzo zgrabnie przeplata te opowieści – po zagłębieniu się w przeżycia prawdziwej, istniejącej rodziny, a więc w to, co dla Polaków uchodzi za świętość, reportażysta daje nam nieco odetchnąć, ochłonąć. Pozwala nam zapoznać się z mniej emocjonalną perspektywą tych, dla których Barnevernet to przede wszystkim chłodne spojrzenie rutyniarza i codzienne obowiązki. Bardzo ciekawym zabiegiem jest wplatanie na początku rozdziałów krótkich wątków z literatury i sztuki Norwegii. Za to chyba mogę być autorowi wdzięczny, bowiem bez tych spokojniejszych przerywników książka stałaby się trudna do przebrnięcia. Ładunek emocjonalny, jaki niesie za sobą fakt, że mówimy tu o rzeczywistych postaciach, zostaje nieco zniwelowany.

Takiej struktury nie zapowiadała jednak pierwsza opowieść w „Dzieciach Norwegii”. Poznajemy doświadczenia pary niesłusznie oskarżonej o bicie swoich dzieci. W trakcie czytania tej historii zderzamy się z takim poziomem abstrakcji, że nietrudno o porównanie do „Procesu” Kafki. Rodzice muszą udowodnić, że nie są wielbłądami, choć urzędnicy przy pomocy subiektywnych raportów tak jakby starali się pokazać, że jednak Kasia i Sebastian nieco te wielbłądy przypominają. Ostatecznie prawda wychodzi na jaw i dzieci wracają do domu. Wkrótce po tych zdarzeniach rodzina przenosi się do Polski.
Szybko przechodzimy do następnych bohaterów. Spodziewałem się, że każda kolejna historia okaże się jeszcze bardziej szokująca, jednoznacznie wskazująca – Barnevernet poluje na dzieci, to zło wcielone. Po cichu nawet tego pragnąłem – nie musiałbym zastanawiać się nad oceną ich działań, miałbym wszystko podane na tacy. Błąd. W ciągu następnych kilkunastu rozdziałów docierało do mnie coraz wyraźniej – dominują odcienie szarości, nic nie jest oczywiste, nie ma ludzi bez skazy.

W książce nie brakuje dowodów na trudności, które spotykają Polaków w Norwegii. Szukają nowego życia, czasami uciekają przed przemocą, używkami, przede wszystkim jednak – przed biedą. Nikt nie czeka na nich z otwartymi ramionami. Zaczynają od drobnych fuch, często na czarno, z mozołem wspinają się po kolejnych szczeblach społecznej drabiny, a tych, jak na rzekomo egalitarne społeczeństwo, jest wyjątkowo dużo. Stres, nerwy, kłopoty z nieznajomością języka – pierwsze kroki w nowym kraju to stąpanie po polu minowym. O fatalny w skutkach błąd nie jest trudno, szczególnie, gdy bacznie obserwują cię sąsiedzi, nauczyciele, współpracownicy.
 
Brakowało mi także rozmów z dziećmi, szczególnie tymi, które dziś już są dorosłymi osobami. Trudno jednak z tego czynić prawdziwy zarzut. Zdaję sobie sprawę, jak delikatnych spraw dotknięto. To oczywiste, że rodzice z troski o dzieci nie pozwoliliby na zadawanie pytań, a te większe, jak sądzę, same raczej niechętnie spojrzałyby na propozycję rozdrapywania ran.
Tworząc książkę z klamrą czarno-białych historii i środkiem wypełnionym odcieniami szarości, autor zostawił mnie z poczuciem zagubienia i dezorientacji. To, co przeczytałem na początku i końcu w sposób zamierzony kłóci się z całą resztą. W głowie powstaje konflikt emocji i racjonalnego rozumowania. Choć teraz, na krótko po przeczytaniu tej książki, czuję się nieco „podtruty”, wiem, że to spór potrzebny. W końcu tu chodzi o przyszłość tysięcy dzieci.

Myślę, że mimo drobnych niedociągnięć, mamy do czynienia z bardzo wartościową książką. Wysłuchano obydwu stron sporu, przedstawiono kilka ważnych statystyk, obalono wyolbrzymione mity, lecz także potwierdzono niektóre zarzuty stawiane Barnevernetowi. „Dzieci Norwegii” to pozycja, która zmusza do samodzielnej oceny faktów i choćby z tego tylko powodu warto po nią sięgnąć.

 

czwartek, 19 maja 2022

Dziedzictwo

Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne; każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób. Chociaż te słowa, które rozpoczynają Annę Kareninę Lwa Tołstoja uznawane są już czasami za truizm, to nigdy nie były prawdziwsze. Nieszczęśliwość niektórych rodzin, wspólna wszystkim jej członkom, zdaje się przenikać ich los, osaczać ich przeszłość i przyszłość, naznaczać kolejne pokolenia. Może zacząć się z przytupem, intensywnie i bez możliwości odwrotu. A może pojawić się nie stąd, ni zowąd, skuszona poczuciem wspólnoty, radością codziennych dni. Zaczaić się, poczekać na odpowiedni moment i zaatakować znienacka. Ten rodzaj nieszczęśliwości jest najgorszy, bo tak podstępny. Czasami można się od niej odwrócić, uniknąć o mały włos, ale trzeba wychwycić odpowiedni moment, zanim będzie za późno.

Upalny wieczór, rodzinna impreza, która trwa już zbyt długo i tłum ludzi pochłaniający drink za drinkiem. W mroku zamkniętego pokoju jeden pocałunek o smaku pomarańczy, który zmieni wszystko. Tak rozpoczyna się Dziedzictwo Ann Patchett i tak nieszczęśliwość wygodnie umości się w życiu dwóch rozbitych rodzin. Na długie lata.

Pocałunek Beverly Keating i Berta Cousinsa burzy ich ustatkowane do tej pory życie. W zasadzie przewraca wszystko do góry nogami, a część rozsadza w pył. Na gruzach poprzednich małżeństw zostaje osamotniona Theresa, zdradzony Fix i sześcioro dzieci, których świat na długie lata zamienia się w swoisty koszmar. Spędzone wspólnie wakacyjne miesiące scalają więzi połatanego rodzeństwa, ale życie biegnie nieubłaganie naprzód, a raz podjęte decyzje mają swoje porażające konsekwencje, nawet pół wieku później. Nieszczęśliwość panuje już w swoim królestwie. Czy chociaż jedno z nich potrafi w pełni opowiedzieć tę rodzinną historię?

To, czego zabrakło Dziedzictwu to dosadny konkret, idea, która jak kotwica trzyma całość w ryzach. Bez niej poszczególne fragmenty rozmywają się, rozchodzą, przepływają między sobą i chociaż przyciągają uwagę, pomimo iż fascynują swoim nasyceniem, to ostatecznie powieść traci kontury. Sz. To jedna z tych historii, która zostawia po sobie ślad, drobinki, które przenikają do czytelniczego serca literackie odniesienia, tajemnice zabrane do grobu i zapach soku pomarańczowego, który zdeterminował przyszłość bohaterów Dziedzictwa.

 

 

piątek, 6 maja 2022

Biel

Delegacja prokuratora Leopolda Bliskiego dobiegła końca. Kolejna spektakularnie rozwiązana sprawa,
tym razem w niewielkich Kartuzach, stała się przepustką do powrotu do Sopotu. To tutaj główny bohater
powieści Biel czuje się najlepiej. Tym razem będzie on musiał rozwiązać sprawę tajemniczego
samobójstwa młodej kobiety.
Fabuła powieści łączy teraźniejszość z latami 80 XX wieku. przedstawia nam szczegóły dwóch zbrodni.
Czy łączy je wyłącznie fakt, że ofiarami były młode kobiety, które przed śmiercią doświadczyły
przemocy, o czym dobitnie świadczą ślady znalezione na ich ciele? M .in. tego musi dowiedzieć się
prokurator Leopold Bliski. Rozpoczynając śledztwo, mężczyzna nie wie jeszcze, że będzie to
najprawdopodobniej najtrudniejsza sprawa w jego karierze. Kolejne odkrywane poszlaki i sieci powiązań
sprawią, że główny bohater powieści Biel znajdzie odpowiedzi nawet na te pytania, które do tej pory
obawiał się zadać.
Nowa powieść przyciąga nie tylko świetną fabułą. Biel to książka, która ma w sobie wszystko to, co
powinno charakteryzować dobrą powieść kryminalną. Jej bohaterowie to złożone, interesujące postaci z
krwi i kości. Mają zalety, ale i wady. Zdarzają im się upadki. Bywa, że sami nie wiedzą, jak poradzić
sobie z kłopotami. Dają się ponieść emocjom. Czasem starają się udawać, że problemy nie istnieją. Przy
tym wszystkim są oni też świątyni w tym co robią.
Doskonale widać to zwłaszcza na przykładzie prokuratora Leopolda Bliskiego. W obliczu wyzwania,
jakim jest nowa sprawa, jego umysł pracuje na najwyższych obrotach. Mężczyzna wciąż „mieli” zdobyte
informacje, starając się połączyć pozornie zupełnie niezwiązane ze sobą tropy. Czy w efekcie uda mu się
znaleźć odpowiedzi na dręczące go pytania?

Zaczęło sie od wścieklej czerwieni. Potem była straszna czerń A teraz przychodzi biała gorączka Biel nie pozwoli o sobie zapomnieć. Tajemnica trwa do samego końca Jeśli jeszcze się zastanawiacie , gwarantuje nie poczujecie zawodu.


sobota, 23 kwietnia 2022

Klasyka

Morze spało pod lodem, a głęboko w ziemi, między korzeniami, wszystkie małe stworzonka śniły o wiośnie. Ale do wiosny było dość daleko, 

czwartek, 21 kwietnia 2022

Moja ksiązka

Padał gęsty śnieg. Zrobiło się późno. Dzieci już od dawna spały, Nagle rozległ się dzwonek. W progu stała nieznajoma wysoka blondynka. Natalia Wysocka przedstawiła się Czy możemy porozmawiać?  

Pan doktor jest w szpitalu w Warszawie. I nic nie wie o mojej wizycie. Od dłuższego czasu spotykamy się. nie jest to przelotny romans. 

Rozumiem pani sytuacje i przykro mi że dzieci ucierpią, Sama mam męża. On nie przyjmuje do wiadomości, że chce rozwodu. Ale to już postanowione. 

Szok sprawił, że odebrało mi mowę. Postanowiłam nie dać nic po sobie poznać. Zrobiłam na kolację penne z karczochami.

Partner przez telefon zapewniał mnie że to tylko przemęczenie. I jutro będzie w domu.  Musieli w szpitalu karmić marnie bo na talerzu nie został ani okruszek.

 

sobota, 19 marca 2022

Słońce

Na wstępie muszę zaznaczyć, że nie czytałam żadnych innych książek Kazuo Ishiguro. W poniższej recenzji nie znajdziecie więc porównań do jego poprzednich dzieł. Oznacza to, że nie będę w stanie ocenić czy wypada lepiej czy gorzej na ich tle, ani nie będę w stanie powiedzieć Wam czy zawiera ona wątki bądź motywy poruszane już wcześniej.

Po Klarę i słońce sięgnąłem, ponieważ reklamowana była jako książka fantasy autorstwa człowieka, który dostał Nagrodę Nobla za całokształt swojej twórczości. Nie mogłem więc sobie odmówić sprawdzenia, jak wygląda fantastyka w wykonaniu noblisty. Zwłaszcza, że fantastyka pióra laureata nagrody bookera okazała się bardzo ciekawym doświadczeniem.

Książka wydana jest w ładny i estetyczny sposób. Papier jest dobrej jakości a okładka została wykonana porządnie. Jednocześnie na okładce przedstawiona jest wklęsła imitacja okna przez które widać słońce - co jest świetnym nawiązaniem do treści książki, i należy się za to duży plus.

Trudno jest odpowiedzieć na pytanie, o czym ta książka właściwie jest. Jestem przekonany, że takie było założenie autora od samego początku.


Warstwa fabularna powieści to opowieść o sztucznej inteligencji stworzonej w celu dotrzymania ludziom towarzystwa. Dokładniej zaś, w celu przyjaźni i opieki nad dziećmi i nastolatkami których rodzice kupią SP - sztucznych przyjaciół - takich jak Klara, główna bohaterka powieści. To właśnie z jej perspektywy poznajemy wydarzenia, innych bohaterów, i świat przedstawiony.


Jest to istotny zgrzyt jeżeli chodzi o budowanie świata. Z jednej strony Klara jest zaawansowanym androidem zdolnym do podejmowania autonomicznych decyzji i skutecznej opieki nad dziećmi, z drugiej zaś jest przedstawiona jako postać bardzo naiwna i nie posiadająca wiedzy o otaczającym ją świecie.
Nikt kto ceni własne dzieci nie powierzyłby opieki nad nimi komuś takiemu. Nie da się sensownie, w ramach świata, wytłumaczyć tego rozdźwięku.


Da się to jednak zrobić jeżeli przyjmiemy, że Klara ma być tylko wehikułem za pomocą którego autor chce przekazać nam obserwacje o ludziach, świecie, i temu podobnych górnolotnych hasłach. Problem w tym, że obserwacje Klary są trywialne. Nie ma miejsca na głębsze przemyślenia o naturze ludzkiej ani na żaden inny temat. Nie zrobią one wrażenia na nikim kto posiada jakiekolwiek, nawet bardzo skromne, życiowe doświadczenie. Jest to najbardziej rozczarowujący element powieści. Jako wysoko rozwinięta sztuczna inteligencja Klara powinna być w stanie dość szybko dojść do głębokich, przemyślanych wniosków które normalnym ludziom zabierają całe lata, może nawet dekady. Nie robi tego jednak, jak już wspomniałem, przez co jej zamierzona naiwność i brak wiedzy o świecie są zmarnowane, a fabularne zgrzytnięcie które ten fakt wywołał staje się przez to bardziej widoczne.


Wątek dotyczący opieki nad i przyjaźni z Josie - dzieckiem powierzonym opiece Klary - jest poprowadzony zgrabnie i wiarygodnie. Problem jednak w tym, że to co w zamyśle miało uchodzić za zwroty akcji okazuje się wyjątkowo przewidywalne i nie jest zaskakujące. Podobnie wygląda sprawa z przedstawionymi w książce postaciami - teoretycznie są od siebie różne i posiadają własne motywacje. Jednak w momencie w którym domyślimy się czego fabuła ma dotyczyć szybko okazują się nieważne, a ich poczynania przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Nawet dobrze rozpisane dialogi nie ratują sytuacji - a szkoda.



W całej recenzji do tej pory nie wspomniałem o świecie przedstawionym - a jest to dystopia w której dzieci modyfikuje się genetycznie. Nie wspomniałem o słońcu - które rzekomo jest na tyle ważne żeby pojawić się w tytule. Nie opisałem postaci drugoplanowych. Ba, książka zawiera w sobie nawet pewne, niewielkie, elementy filozoficzne które pominąłem.

Zrobiłem tak dlatego, że stanowią one tylko dekorację. Cała książka, choć krótka, to właściwie wymówka żeby podzielić się z czytelnikiem tą drugą warstwą powieści.


Dlatego nie ma sensu rozpisywać się nad tymi wszystkimi rzeczami - bo w perspektywie całej książki są one zupełnie bez znaczenia. Co jednocześnie jest smutne, bo czyni książkę słabszą jako powieść, ale też pozytywne, bo nie rozwadnia niepotrzebnie jej treści i przekazu.




 

czwartek, 3 marca 2022

Moja książka

Bardzo chciałam się mylić ale znałam siebie i swój organizm. Iga, która marzyła o dużej rodzinie zazdrościła. Mi .Ja bardzo chciałam wrócić  do pracy

Przyszły tata delikatnie mówiąc nie był zachwycony.  Dowiedziałam się że nie umiem pamiętać nawet o jednej tabletce dziennie. On nie wie jak sobie poradzę Bo on ma w tym roku specjalizacje.  Ale kiedy urodziła się Zosia oszalał na jej punkcie. 



Padał gęsty śnieg. Zrobiło się późno. Dzieci już od dawna spały, Nagle rozległ się dzwonek. W progu stała nieznajoma wysoka blondynka. Natalia Wysocka przedstawiła się Czy możemy porozmawiać?  

Pan doktor jest w szpitalu w Warszawie. I nic nie wie o mojej wizycie. Od dłuższego czasu spotykamy się. nie jest to przelotny romans.



piątek, 21 stycznia 2022

Ksiazki na zime

  Morze spało pod lodem, a głęboko w ziemi, między korzeniami, wszystkie małe stworzonka śniły o wiośnie. Ale do wiosny było dość daleko, bowiem Nowy Rok minął dopiero co

Petra Soukupová „Najlepiej dla wszystkich”,

M „Najlepiej dla wszystkich” czyta się bowiem znakomicie, choć to chwilami bardzo mocna powieść o toksycznych relacjach rodzinnych. To historia Victora, którego matka wywozi na wieś do babci, bo sobie z nim po prostu nie radzi. Zresztą dostała właśnie rolę w serialu, to jej szansa, a rozrabiający dziesięciolatek jest za dużym obciążeniem. Victor jedzie więc na wieś, do pogrążonej w żałobie po mężu babci, która nie rozumie, po co mu ten cały internet i dlaczego nie może po prostu iść na dwór. Matka walczy z wyrzutami sumienia i obawą, że straci syna, babka pragnie wkupić się w łaski wnusia, ale nie na tyle, żeby zrezygnować ze swoich zasad, a Victor musi szybko dorosnąć. Zarwałam dla tej książki noc i choć zakończenie mnie nieco rozczarowało, uważam, że całość broni się całkiem nieźle.

Tana French „Wiedźmie drzewo”

Bardzo lubię książki Tany French, ni to kryminały, nie to powieści psychologiczne. Zapewniają rozrywkę na dobrym poziomie, napisane są ładnym językiem, a ich akcja często toczy się w bardzo klimatycznych miejscach typu stare domostwa i ciemne lasy. Miłośnicy kryminałów mogą być rozczarowani, ponieważ intryga gra tu drugorzędną rolę. „Wiedźmie drzewo” nie jest najlepszą książką tej autorki, ale myślę, że trzyma poziom. Mamy tu popełnioną przed laty zbrodnię, irytującego bohatera i sporo grzebania we wspomnieniach. Całość wciąga, choć przyznam, że mało już pamiętam, a od lektury minęło dopiero kilka tygodni. Jako rozrywka na długi, zimowy wieczór powinna się ta książka jednak doskonale sprawdzić.

Iain Banks „Ulica Czarnych Ptaków”,

Coś dla osób, które nie przepadają za nowościami i wolą buszować po allegro niż po bonito. „Ulica Czarnych Ptaków” to szkocka saga rodzinna, którą otwiera całkiem mocne zdanie: „Był to dzień, w którym wybuchła moja babcia”. Potem jest tylko lepiej. Mamy ekscentryczną rodzinę, fascynującego głównego bohatera, który jest zarazem totalnie niewiarygodnym narratorem i pokaźną dawkę sarkazmu. Wsiąka się w tę książkę po uszy.

Einar Kárason „Sztormowe ptaki”, tłum.

Trochę ponad 100 stron, ale ile emocji! Grupa islandzkich rybaków wypływa w daleki rejs. Chcą złowić karmazyna, wiedzą, że łatwo nie będzie, ale piękna pogoda usypia ich czujność. Do czasu. Żywioł uderza w nich ze wszystkich stron i będą musieli stoczyć walkę na śmierć i życie. Kárason pisze niesamowicie plastycznie, a Jacek Godek pięknie to przełożył na polski. „Sztormowe ptaki” to lektura na jeden wieczór, ale będzie to wieczór dobrze spędzony.



 

piątek, 7 stycznia 2022

Działam mimo problemów

Od urodzenia  choruje na dziecięce porażenie mózgowe. Urodziłam się  jako wcześniak, przy porodzie doszło do niedotlenienia mózgu. Nie chodzę, poruszam się wyłącznie na wózku. Wymagam pomocy drugiej osoby w codziennych czynnościach, w wyjściu z domu.

  Jestem prawnikiem. Dzięki rodzicom, którzy dowozili mnie  na zajęcia, w 2006 roku obroniłam się z prawa gospodarczego, potem ukończyłam podyplomowe z rachunkowości i finansów. 

Uwielbiam czytać  Lubię pomagać ludziom. Bardzo lubię podróżować, poznawać nowe miejsca. 

Nie rezygnuje z marzeń. 

Od 2020 korzystam z pomocy asystenta. Mogę wychodzić z domu spotykać znajomych, załatwiać sprawy codzienne. Marzy mi się jeszcze wrócić do jazdy konnej i zobaczyć  Paryż.

Choroba moja  jest nieuleczalna, natomiast niezależnie od stopnia jej zaawansowania konieczna jest rehabilitacja. Ma ona na celu zapobieganie przykurczom mięśni oraz zachowanie ogólnej sprawności fizycznej. 

Teraz  chciałabym korzystać z specjalistycznych indywidualnych zajęć na basenie  Koszt takiego turnusu to ok 10000. Ostatni na turnusie byłam w 2018

A NFZ nie refunduje rehabilitacji  dla osób z dziecięcym porażeniem mózgowym. Dzięki pieniądzom z 1% i darowiznom, mogę opłacić fizjoterapię domową.

W 2022 kupiłam nowy wózek inwalidzki robiony na  zamówienie.

 jestem podopieczną Fundacji Pomocy Osobom Niepełnosprawnym Słoneczko.

Aby przekazać 1% podatku, do PIT należy wpisać:



Fundacja Pomocy Osobom Niepełnosprawnym Słoneczko

KRS 0000186434

Cel szczegółowy 437/G Katarzyna Grzęda 1%

Konto do wpłat darowizn:

Fundacja Pomocy Osobom Niepełnosprawnym Słoneczko

77-400 Złotów Stawnica 33A

SBL Zakrzewo odział Złotów

Nr konta 89-8944-0003-0000-2088-2000-0010

Tytuł wpłaty: 437/G Katarzyna Grzęda darowizna