czwartek, 24 sierpnia 2023

Urop Blogera

„Jesień zapomnianych” kończy trylogię kryminalną autorstwa Anny Kańtoch. Z jednej strony mnie to cieszy, bo dzięki temu historia Krystyny Lesińskiej zyskuje ostateczne zamknięcie, bez miejsca na wątpliwości. Z drugiej jednak opowieści o tej bohaterce były dla mnie jednymi z najlepszych kryminałów ubiegłych lat, na kolejne odsłony czekałam z niecierpliwością i zwyczajnie żałuję, że to już koniec.

Jako że autorka postanowiła w tej trylogii odwrócić chronologię, w „Jesieni zapomnianych” – po rozgrywającej się w czasach współczesnych „Wiośnie zaginionych” i „Lecie utraconych” z akcją osadzoną w roku 1999 – przenosimy się w lata sześćdziesiąte. W 1963 roku Roman Wojciechowski wyjeżdża w góry z czwórką znajomych. Troje z nich ginie, jedno wraca, a sam Romek przepada bez wieści. Od tamtej pory jego rodzice i siostra próbują jakoś żyć, choć chyba bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że egzystują w zawieszeniu. Trzy lata później dwudziestojednoletnia Krystyna studiuje prawo, ale bez większego przekonania, raczej po to, by wypełnić czymś pustkę. Kiedy jej znajomy z dzieciństwa, Karol Fiszel, popełnia samobójstwo, dziewczyna wybiera się na jego pogrzeb. Dowiaduje się wówczas, że Karol nie był pierwszym młodym człowiekiem z Drugich Szopienic – czyli dzielnicy Katowic – który się powiesił, a Romek przed zaginięciem interesował się tymi zgonami. Krystyna postanawia zagłębić się w sprawę i pomóc lokalnemu dziennikarzowi w jego śledztwie, przede wszystkim poprzez rozmowy z bliskimi zmarłych mężczyzn. Liczy na to, że trafi na jakieś nowe informacje o swoim bracie. 

Chociaż „Jesień utraconych” zamyka cykl, można po nią sięgnąć bez znajomości poprzednich części – tyle że będzie to równoznaczne z pozbawieniem się przyjemności lektury dwóch świetnych kryminałów. Owszem, nie docenimy wtedy sposobu, w jaki Anna Kańtoch domyka fabularną oś trylogii, czyli sprawę zaginięcia Romka (a robi to wyśmienicie!). Jednak już sama historia tajemniczych samobójstw w Drugich Szopienicach wystarczy, by uznać tę książkę za doskonałego przedstawiciela gatunku. Opowieść rozwija się powoli, bez zaskakujących zwrotów akcji, lecz konsekwentnie. Dziennikarskie „śledztwo” to właściwie tylko rozmowy z różnymi ludźmi, odkrywające kolejne warstwy tej historii i pokazujące, jak łatwo się w życiu pogubić i jak trudno przeciwstawić się złu. „To był dobry chłopiec” – powtarzają nieustannie bliscy młodych mężczyzn, którzy odebrali sobie życie. Ale czy na pewno? Historia przedstawiona w „Jesieni zapomnianych” wciąga od początku psychologiczną głębią, a na koniec zachwyca – prostotą wyjaśnienia. 

Bardzo lubię styl Anny Kańtoch i to uczucie z powieści na powieść tylko się pogłębia. Język jest tu z jednej strony konkretny i wyważony, z drugiej – nierzadko zaskakuje odkrywczą frazą. Mam wrażenie, że autorka każde słowo kilka razy przemyślała, zanim go użyła, dlatego żadne nie pojawia się przypadkowo czy niepotrzebnie. Podobnie zresztą jest z samą fabułą: Kańtoch skupia się na dwóch kryminalnych wątkach, czyli samobójstwach w Szopienicach i zniknięciu Romka, oszczędnie dozując dodatkowe elementy, składające się na życie prywatne Krystyny. Można wręcz odnieść wrażenie, że wspomina o nim niejako przy okazji. A mimo to trzecia część trylogii pozwala nam wreszcie poznać główną bohaterkę jako młodą dziewczynę i nieco lepiej ją zrozumieć. Krystyna jest nad wiek poważna, rzeczowa i poukładana (dzięki czemu zresztą później zostaje doskonałą policjantką). Czuje przy tym, że właściwie sama jeszcze nie wie, kim jest, i nie ma swojego miejsca na ziemi, dlatego wciąż poszukuje, testuje granice i próbuje przeciwstawiać się wtłaczaniu w schematy. Nie zawsze jej się to udaje – i to czyni ją tak wiarygodną postacią. 

Samobójstwa młodych ludzi, jesienna aura, mrok kryjący się w ludziach i w Katowicach lat sześćdziesiątych, po których właśnie grasuje wampir z Zagłębia… To wszystko sprawia, że mogę polecić „Jesień zapomnianych” fanom kryminałów, dla których najważniejszy jest klimat powieści. A także tym ceniącym sobie oszczędny styl i przemyślaną kryminalną zagadkę, której kluczem są emocje bohaterów, a nie lejąca się hektolitrami krew. Krótko mówiąc: mnie najnowsza powieść Anny Kańtoch nie zawiodła w żadnym aspekcie.