wtorek, 1 stycznia 2019

Zawód reporter


"Na wschód od zachodu" to chyba najsłabszy "reportaż" Wojciecha Jagielskiego, z jakim miałam okazję się zapoznać. Nie pomogło mu nawet wsparcie żony, Grażyny, która "stała się trochę wbrew sobie współautorką tej książki",.  po Jagielskim, jednym z najlepszych żyjących polskich reportażystów, z, spodziewałam się znacznie więcej, tym bardziej że Jego reportaże, dla wielu trudne do przełknięcia, głównie ze względu na sposób ujęcia (nie ma się, co oszukiwać, Jagielski jest rzemieślnikiem słowa.

 Zdecydował się pokazać drugą stronę medalu, tj. ludzi Zachodu, upatrujących we Wschodzie nadziei ziszczenia swych marzeń o raju. Podąża więc tropem "dzieci kwiatów"/członków "plemienia Wodnika"/hippisów i ich bardziej współczesnych naśladowców, a więc osób całkowicie odcinających się od tego, z czym korespodent wojenny ma do czynienia. Już samo to stanowi trudną, ale przecież nie niemożliwą do ominięcia przeszkodę. "Na wschód od zachodu" wypada, zwyczajnie kiepsko, bardzo, bardzo powierzchownie i - z przykrością to napiszę - na tyle mało wiarygodnie, że nie można nazywać jego utworu reportażem.

 Wprawdzie udaje się Jagielskiemu dość skrupulatnie odtworzyć ówczesną drogę, jaką obierały "dzieci kwiaty" (Turcja, Iran, Afganistan, Pakistan, Nepal, Indie - miejsce docelowe), a to głównie poprzez skontrastowanie świata widzianego oczami swoich bohaterów (o ile z jakimiś bohaterami w ogóle mamy do czynienia, w co trochę powątpiewam) ze światem widzianym z persepktywy korespodententa wojennego i osób "spoza plemienia Wodnika" (utopia kontra rzeczywistość), jednakże nie udaje mu się wyjść z butów reportera wojennego i przybliżyć nam owej duchowości Wschodu, której to poszukiwali i nadal poszukują rozczarowani zachodnim stylem życia. Uproszczenia, do jakich ucieka się Jagielski świadczą jedynie o niezrozumieniu opisywanego zagadnienia, ale też niechęci by stan ten zmienić i dogłębniej go zbadać. Jeśli zaś chodzi o owe historyczne wstawki, nadające temu utworowi posmak obcowania z reportażem, to dla czytelnika bez zaplecza wiedzowego staną się one całkowicie nieczytelne, niezrozumiałe i co tu dużo mówić - na siłę doczepione do tematu głównego. Bez nich jednak dwa pierwsze rozdziały byłyby jedynie nieudolną charakterystyką "Świętego" i "Kamal" (oboje zdają się raz za razem wymykać "badaczowi"), na podstawie których autor wrzuca wszystkich podążających na Wschód do wspólnego wora z etykietkami-przestrogami: "Uwaga. Żaden raj nie istnieje, jego poszukiwanie to strata czasu, wymysł znudzonych dzieciaków z dobrych (zawsze mnie to zastanawia, co kryje pod tym tak nadużywanym sformułowaniem) domów", "Czas nie stoi w miejscu. Świat się zmienia, ludzie się zmieniają" etc., etc. Zatem cały ten quasi reportaż to próby przekonania odbiorców, że na naszej planecie o żadnym raju nie ma mowy, a jego poszukiwanie to zwyczajna strata czasu. Z przekąsem stwierdzam, że wystarczyłoby napisanie tego jednego zdania, a powtarzanie go jak mantrę, nie zmieni mojego stanowiska, że Jagielski zwyczajnie nie przygotował się do napisania tej książki.

. Czy zarekomendowałabym tę książkę miłośnikom literatury faktu? Absolutnie nie, gdyż te skrótowe wspomnienia - ogólnie ujmując - z frontu, drogi na front nie są tyle godne uwagi