"Na wschód od
zachodu" to chyba najsłabszy "reportaż" Wojciecha Jagielskiego,
z jakim miałam okazję się zapoznać. Nie pomogło mu nawet wsparcie żony,
Grażyny, która "stała się trochę wbrew sobie współautorką tej
książki",. po Jagielskim, jednym z
najlepszych żyjących polskich reportażystów, z, spodziewałam się znacznie
więcej, tym bardziej że Jego reportaże, dla wielu trudne do przełknięcia,
głównie ze względu na sposób ujęcia (nie ma się, co oszukiwać, Jagielski jest
rzemieślnikiem słowa.
Zdecydował się pokazać drugą stronę medalu,
tj. ludzi Zachodu, upatrujących we Wschodzie nadziei ziszczenia swych marzeń o
raju. Podąża więc tropem "dzieci kwiatów"/członków "plemienia
Wodnika"/hippisów i ich bardziej współczesnych naśladowców, a więc osób
całkowicie odcinających się od tego, z czym korespodent wojenny ma do
czynienia. Już samo to stanowi trudną, ale przecież nie niemożliwą do ominięcia
przeszkodę. "Na wschód od zachodu" wypada, zwyczajnie kiepsko,
bardzo, bardzo powierzchownie i - z przykrością to napiszę - na tyle mało
wiarygodnie, że nie można nazywać jego utworu reportażem.
Wprawdzie udaje się Jagielskiemu dość
skrupulatnie odtworzyć ówczesną drogę, jaką obierały "dzieci kwiaty"
(Turcja, Iran, Afganistan, Pakistan, Nepal, Indie - miejsce docelowe), a to
głównie poprzez skontrastowanie świata widzianego oczami swoich bohaterów (o
ile z jakimiś bohaterami w ogóle mamy do czynienia, w co trochę powątpiewam) ze
światem widzianym z persepktywy korespodententa wojennego i osób "spoza
plemienia Wodnika" (utopia kontra rzeczywistość), jednakże nie udaje mu
się wyjść z butów reportera wojennego i przybliżyć nam owej duchowości Wschodu,
której to poszukiwali i nadal poszukują rozczarowani zachodnim stylem życia.
Uproszczenia, do jakich ucieka się Jagielski świadczą jedynie o niezrozumieniu
opisywanego zagadnienia, ale też niechęci by stan ten zmienić i dogłębniej go
zbadać. Jeśli zaś chodzi o owe historyczne wstawki, nadające temu utworowi
posmak obcowania z reportażem, to dla czytelnika bez zaplecza wiedzowego staną
się one całkowicie nieczytelne, niezrozumiałe i co tu dużo mówić - na siłę
doczepione do tematu głównego. Bez nich jednak dwa pierwsze rozdziały byłyby
jedynie nieudolną charakterystyką "Świętego" i "Kamal"
(oboje zdają się raz za razem wymykać "badaczowi"), na podstawie
których autor wrzuca wszystkich podążających na Wschód do wspólnego wora z
etykietkami-przestrogami: "Uwaga. Żaden raj nie istnieje, jego
poszukiwanie to strata czasu, wymysł znudzonych dzieciaków z dobrych (zawsze
mnie to zastanawia, co kryje pod tym tak nadużywanym sformułowaniem)
domów", "Czas nie stoi w miejscu. Świat się zmienia, ludzie się
zmieniają" etc., etc. Zatem cały ten quasi reportaż to próby przekonania
odbiorców, że na naszej planecie o żadnym raju nie ma mowy, a jego poszukiwanie
to zwyczajna strata czasu. Z przekąsem stwierdzam, że wystarczyłoby napisanie
tego jednego zdania, a powtarzanie go jak mantrę, nie zmieni mojego stanowiska,
że Jagielski zwyczajnie nie przygotował się do napisania tej książki.
. Czy zarekomendowałabym
tę książkę miłośnikom literatury faktu? Absolutnie nie, gdyż te skrótowe
wspomnienia - ogólnie ujmując - z frontu, drogi na front nie są tyle godne uwagi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz