niedziela, 2 lipca 2023

Utracone lata


Anna Kańtoch powraca z drugą częścią trylogii, której główną bohaterką jest Krystyna Lesińska. Pierwsza powieść z tą postacią,  zdobyła Nagrodę Wielkiego Kalibru dla najlepszej polskiej powieści kryminalnej roku. Ja też jestem zauroczona tworzonymi przez autorkę historiami kryminalnymi – przede wszystkim silnym osadzeniem ich w codzienności. I nie chodzi mi tu o dokładne rysowanie tła, opisywanie miejsc i tak dalej, co robią autorzy kryminałów zwanych miejskimi. Chodzi raczej o niezwykle wiarygodne odmalowanie tła obyczajowego i emocji; o to coś, co moglibyśmy ogólnie nazwać klimatem powieści.

Zacznijmy jednak od początku. Historia wygląda następująco: mamy rok 1999. Rodzice i trójka dzieci, dwie dziewczynki i nastolatek, spędzają wakacje w Pogańskim Młynie – starej leśniczówce na odludziu. Stają się tam celem ataku, który przeżywa tylko siedemnastoletni Kuba. Dosyć szybko wychodzi na jaw, że to nie pierwsza tragedia w życiu chłopaka. Śledztwu w tej sprawie przewodzi Krystyna Lesińska, a wskazówki prowadzą ją między innymi nad Czarny Staw Gąsienicowy.

Nie chcę pisać więcej o fabule, by niczego nie zdradzić, powiem tylko, że historia kryminalna, wokół której została osnuta ta powieść, trochę przeraża, ale przede wszystkim smuci – bo jest po prostu tragiczna. Nikt w niej nie jest tak naprawdę prawdziwym negatywnym bohaterem, złym człowiekiem, za to wielu jest tu nieszczęśliwych. Nieszczęśliwa jest też sama Krystyna: zaledwie dwa tygodnie wcześniej zmarł jej mąż. I choć kobieta bardzo się stara, żeby osobista tragedia nie wpłynęła na pracę, nie do końca jej się to udaje, dlatego śledztwo toczy się dość opieszale. Ale z drugiej strony działa terapeutycznie: praca pozwala bohaterce nie myśleć o stracie.

Tych, których dziwi fakt, że Krystyna pracuje – przecież w „Wiośnie zaginionych” była na emeryturze! – spieszę uspokoić: to nie pomyłka, a efekt zastosowanego przez Annę Kańtoch ciekawego zabiegu, jakim jest odwrócenie chronologii. W kolejnych odsłonach trylogii autorka chce sięgać coraz głębiej w przeszłość bohaterki, zatem z niecierpliwością czekam już na zamykający ten cykl początek historii Krystyny, który z pewnością pozwoli jeszcze lepiej ją zrozumieć i odkryć, dlaczego zachowuje się właśnie tak, jak się zachowuje.

Ale nie tylko z powodu przesunięcia czasu akcji „Lato utraconych” jest inną powieścią niż „Wiosna zaginionych”. Mało tu nawiązań do historii zaginionego brata Krystyny, tak przecież istotnej dla fabuły poprzedniej części, zdecydowanie mniej także Katowic (bo i do powieściowej zbrodni nie dochodzi w mieście). Niezmienne pozostają dwa elementy: ten typowy dla kryminałów Anny Kańtoch klimat, o którym wspominałam na początku, oraz główna bohaterka. Jednak autorka nieco przesuwa akcent: w otwarciu trylogii najważniejszym elementem była bez wątpienia właśnie Krystyna, tutaj nacisk zostaje położony na kryminalną historię. Ma to, rzecz jasna, uzasadnienie: Krystyna jest wciąż pracującą policjantką, a zatem historia nieco bliższa powieści policyjnych procedur – z mozolnym badaniem każdego śladu, rozpytywaniem, grzebaniem w przeszłości – świetnie się tu broni. Poza tym w „Wiośnie…” zdążyliśmy już dobrze poznać zachowania głównej bohaterki, teraz zatem możemy skupić się na historii.

 W powieściach kryminalnych Anny Kańtoch zawsze znajduję to, czego szukam: dopracowaną fabułę, świetny warsztat, skupienie na opowiadanej historii. Ale jest w nich też coś, co nazwałabym brakiem zadęcia – autorka nie popisuje się tym, jak pięknie pisze, nie widać tu zachwytu własnymi pomysłami. Kańtoch po prostu chce podzielić się z czytelnikami pewną historią. A ja zawsze z chęcią jej słucham.