czwartek, 14 listopada 2019

DEBIUTY

Późna jesień 1986, w małym nadmorskim miasteczku, Przeradowie zostają odnalezione zwłoki dziewczyny, Reginy Wieczorek. Została uduszona, a jej ciało ktoś porzucił w niewielkiej zatoczce nad morzem. Milicja szybko identyfikuje sprawcę – to chłopak zabitej, którego rodzice dziewczyny nie akceptowali, bo wywodził się z niezamożnego środowiska. Sytuacja komplikuje się, gdy na komisariat zgłasza się tajemniczy mężczyzna, nieposiadający żadnych dokumentów, a przedstawiający się jako Jan Kowalski i przyznaje do zabicia Reginy. Co gorsza wspomina również o innych dokonanych przez siebie przestępstwach, o których nikt do tej pory nie miał pojęcia. Starszy sierżant Krzysztof Igielski będzie miał twardy orzech do zgryzienia, żeby rozwikłać tę sprawę. Z pewnością nie pomoże mu to, że w miasteczku mieszka dopiero od pięciu lat, a ludzie w ogóle nie są zbyt ufnie nastawieni wobec milicji…

. Bo w miasteczku coś się dzieje. Coś co umyka bystrym oczom milicjanta i jego trzeźwemu umysłowi. Ktoś udusił Reginę, to pewne, ale działo się tu jeszcze coś, o czym mieszkańcy wolą milczeć. A towarzyszyła temu mgła, wrześniowy mrok i deszcz. Czy milicjant zdoła do siebie przekonać miejscowych na tyle, by wyznali mu prawdę? Małe społeczności są hermetyczne, mają swoje tajemnice, które trudno przeniknąć, złamać zmowę milczenia. Ciężko zabija się w małym miasteczku, gdzie wszystcy znają, ale jeszcze trudniej prowadzi się tutaj dochodzenie.

Gdy Jan Kowalski pojawia się na posterunku, gdzie czterdziestojednoletni Igielski, nudzący się na nocnym dyżurze w okropny deszczowy listopadowy wieczór powtarza słówka z języka francuskiego, miałam wrażenie, że oglądam kadr z „Czystej formalności” Giuseppe Tornatore. Choć oczywiście tam fabuła poszła w innym kierunku, to obraz pewnej dziwności i nierealności sytuacji był podobny. Z czym przyjdzie się zmierzyć Krzysztofowi Igielskiemu? Z czystym złem, które żyje w ludziach i tylko czeka na moment, żeby się ujawnić? A może rozwiązanie zagadki jest banalne, tylko umyka się uważnemu obserwatorowi, który dał się zwieść na manowce? Czytelnik błądzi wśród wskazówek, ale ta wycieczka daje mu wiele satysfakcji. Obcowanie z kryminalną prozą Anny Kańtoch to pasjonująca przygoda.

Bo jest to po prostu dobrze napisana książka – świetnym językiem, ze znakomicie poprowadzonymi dialogami. Postaci także są intrygujące – Igielski wymyka się schematowi „zmęczonego gliny”. Owszem trochę rozczarował się życiem, a w jego biografii jest również bolesna zadra związana z matką, ale to człowiek przede wszystkim niejednoznaczny. Niby bardzo racjonalny, a jednak potrafi zrobić coś dziwnego, np. wymyślić sobie urojoną rodzinę. Czy to nie dziwne? Ciekawą bohaterką jest także samozwańcza pomocnica sierżanta (o której roli w dochodzeniu milicjant długo nie ma pojęcia), koleżanka zmarłej Reginy, Pola Filipiak, córka właścicielki małego pensjonatu. Choć stosunki Reginy z Polą były raczej skomplikowane, dziewczyna bardzo angażuje się w prywatne dochodzenie w sprawie śmierci koleżanki. A punktem wyjścia są tutaj pamiątki po zmarłej, które otrzymała w prezencie od jej matki…
A KANTOCH
POKUTA