niedziela, 11 października 2020

Rosja codzienna

Nikomu nie jesteśmy potrzebni” – takie słowa, w tej czy podobnej formie, wielokrotnie padają z ust bohaterów książki Jeleny Kostiuczenko. Weterani Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, górnicy, prostytutki, narkomani, bezdomni lokatorzy, migranci ekonomiczni, rodziny poległych, ofiary Biesłanu... To Rosjanie, o których Kreml nie chce wiedzieć, bo nie pasują do propagowanego obrazka pozłacanego imperium.

Poprzez historie pozostawionych samym sobie ofiar politycznych rozgrywek czy bezlitosnego systemu Kostiuczenko pokazuje prawdziwą rosyjską „czernuchę” – ciemne strony życia, naznaczone przemocą, bezprawiem i wykluczeniem, z którymi mierzą się obywatele kraju oligarchów i byłych agentów.


Wzrusza i najlepiej oddaje imperialną mentalność Rosjan tekst o ostatnich żyjących adresatach corocznych przemówień prezydenta, najwyższych urzędników i wszechobecnych pozdrowień „

Zwycięzców nad faszyzmem traktuje się jak symbole, weterani pełnią funkcję rozmytego tła. Nie mają dla Kremla i współczesnych Rosjan osobowości ani twarzy, przez 364 dni w roku żyją w zapomnieniu, nierzadko z trudem wiążą koniec z końcem. Tylko 9 maja, w Dniu Zwycięstwa, „schodzą” z przygotowanej przez władze metaforycznej półki „patriotycznych symboli” i na moment przypominają o swoim istnieniu.

Ten tekst jest szczególnie ważny i aktualny, bo odziera ze złudzeń i obnaża hipokryzję władzy, opierającej swoją wielkoruską narrację na marmurowych pomnikach, za nic mając zwykłych, szarych ludzi. A ci tak są nauczeni szacunku do władzy i ojczyzny, że nawet zrozumiałe łzy, ocierane ukradkiem ze wstydem, i poczucie krzywdy jawią im się jako niewłaściwe, „nie na miejscu”.

udaje się ubrać w słowa to, co wydaje się niewyrażalne. Ze szczególną empatią podchodzi do osób, które często nie zdają sobie sprawy, że na nią zasługują. To szczególnie wyraźne w reportażu „Życie w gnieździe”. Dziennikarka relacjonuje spędzone „dwadzieścia cztery godziny z tymi, którzy jutro umrą”, czyli narkomanami. Nie da się ich nazwać „użytkownikami substancji”, „krokodyla” – tzw. narkotyku biednych, który zebrał krwawe żniwo wśród byłych heroinistów w pierwszych latach minionego dziesięciolecia, doprowadzając dosłownie do rozkładu ich ciał, a w konsekwencji do bolesnej śmierci. Autorka jako jedna z nielicznych jest ciekawa nie samego uzależnienia, efektu zażywania śmiertelnej, przygotowywanej na domowych palnikach „zupy”, ale uczuć i myśli osób, którym nikt w Rosji nie chce pomóc.

Kostiuczenko nie ocenia bohaterów, ale potrafi oceniać czytelników, uderzając w czułe punkty: „Za tydzień jedno z nich umrze: w nocy, we śnie zatrzyma się serce. Drugie wbrew wszystkiemu spróbuje pójść na detoks i się uratować. A imiona ich nie są istotne, bo wam tak naprawdę jest przecież wszystko jedno”


Wszystkie teksty Kostiuczenko od początku były kierowane do Rosjan, którzy swój kraj i jego rzeczywistość bardzo dobrze znają. „Przyszło nam tu żyć” to książka o największych niezagojonych i ociekających ropą rosyjskich ranach. Autorka w wywiadach często podkreśla, że tekst może uznać za dobry tylko wtedy, kiedy „rwie jej duszę” – zbiór „Przyszło nam tu żyć” robi to wielokrotnie.

Jelena Kostiuczenko, Przyszło nam tu żyć. Reportaże z Rosji,