sobota, 27 maja 2023

Joanna Bator

Rzecz się dzieje na Dolnym Śląsku, zaczyna przed wojną w uzdrowiskowej miejscowości Görbersdorf, słynącej z pierwszego na świecie sanatorium dla gruźlików, kończy w tym samym miejscu prawie wiek później – w Sokołowsku. Berta rodzi się Niemką, Barbara też, choć po wojnie adoptowana przez polskie małżeństwo, staje się Polką, Violetta nie wie, kim właściwie jest, fantazjuje o różnych swoich lepszych wcieleniach, Kalina postanawia wrócić do punktu wyjścia i kupuje dom w Sokołowsku, ten sam, w którym niegdyś mieszkał Bazyl Ochęduszko, jasnowidz i uzdrowiciel, któremu bezgranicznie wierzyła Barbara. 

To wielka książka, zarówno pod względem objętości, jak i treści. Losy czterech kobiet, które zdane były wyłącznie na siebie, niemogących liczyć na pojawiających się i znikających w ich życiach mężczyzn, wydają się niezwykłe i bardzo zwykłe jednocześnie. Bo trudne, smutne, czasem wręcz beznadziejne. Bator tka misternie ich historie, przenosi nas z epoki do epoki, nie szczędząc szczegółów. Odtwarza topografię miejsc, najpierw niemieckich, potem tych samych – już polskich. Odtwarza dni z życia kobiet, jakby były prawdziwymi, a nie fikcyjnymi postaciami. Bo wydaje się, że skleja ich losy z ocalałych fragmentów, skrawków. 

Powieść kipi też od emocji, od nienawiści przez niepokój, czułość aż po ulgę. Mnie najbardziej wciągnęła opowieść o Bercie, wychowywanej bez matki przez ojca prowadzącego masarnię. Utrzymywał ich małą rodzinę ze sprzedaży wędlin łakomym dobrych smaków gruźlikom z miejscowego sanatorium. Berta pomagała mu od małego, a w skrytości marzyła o miłości, cieple, jakie mogłaby dać jej tylko matka. Z wiekiem pojawiło się drugie marzenie: o wolności. Jej córka, wnuczka i prawnuczka podzielą te pragnienia. 

Bator wciąga czytelnika, i choć na początku 650 stron może przerażać, z każdą stroną rośnie radość, że jeszcze zostało ich tak dużo do końca. „Gorzko, gorzko” można czytać i czytać.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz