Uroczystości
rodzinne to wyborna sceneria literackiej psychodramy, zwłaszcza wtedy,
gdy skupiają ludzi w jakimś stopniu sobie bliskich, ale od lat żyjących
osobno, spotykających się kilka razy w roku albo raz na kilka lat.
Rzadko się zdarza, by w takim kilkunasto- czy kilkudziesięcioosobowym,
wielopokoleniowym skupisku nie tliły się pod powierzchnią rodzinnych
uprzejmości jakieś zadawnione urazy i antypatie, nie kryły jakieś
wstydliwe sekrety bądź dramatyczne rozbieżności w zapatrywaniach na
najważniejsze sprawy. A kiedy atmosferę podgrzeją niespodziewane
wydarzenia czy nieopatrzne słowa, wszystko, co utajone, tylko czeka, by
wypłynąć na wierzch…
Tak jak w rodzinie emerytowanego wykładowcy akademickiego, który
właśnie obchodzi urodziny. Do małej wioski, leżącej jakieś 30 km od
granicy z Niemcami i Polską (co można wywnioskować z podanych w tekście
punktów orientacyjnych), zmierzają z Pragi trzy córki jubilata. Olga,
zwana przez bliskich Oliną, lat trzydzieści cztery, prawniczka, samotnie
wychowująca (no, umówmy się, że „wychowująca” to mocno naciągnięte
określenie…) niespełna sześcioletniego Olivera. Blanka, lat trzydzieści
trzy, matka dziewięcioletniej Fany, ośmioletniej Bětki i
paromiesięcznego Filipka, żona Libora, wykonującego jakiś nieokreślony,
ale bez wątpienia bardzo dobrze płatny (pozwalający na to, by Blanka nie
pracowała) i bardzo absorbujący („ostatnio wraca z pracy o jedenastej, a
potem jeszcze do drugiej pracuje w gabinecie”[1]) zawód. Kristýna (dla
rodziny Týna), lat dwadzieścia osiem, fotografka, niezamężna i
bezdzietna. Wybierają się zaraz rano, by pomóc matce w przygotowaniu
przyjęcia. Jadą jednym autem: trzy kobiety, pięcioro dzieci, góra
manatków i jeszcze pies Blanki; jej mąż dojedzie później, bo w weekendy
oczywiście także pracuje, a poza tym nie lubi hałasu ani bałaganu „w
jego nieskazitelnie czystym samochodzie, w którym nawet dzieciom nie
wolno zjeść bułki, bo nakruszą. Już na etapie przygotowań do wyjazdu
widać, że dla sióstr ta wyprawa będzie raczej uciążliwym obowiązkiem
niż źródłem przyjemności; nie żeby były skonfliktowane z rodzicami, co
to, to nie, lecz w gruncie rzeczy każda z nich wolałaby odwiedzić ich
osobno, i może niekoniecznie akurat teraz, kiedy ma na głowie tyle
problemów…
Olina kompletnie nie radzi sobie z Oliverem; nie starała się
zatrzymać przy sobie jego ojca, bo „woli, żeby miał tylko ją, niż
tatusia idiotę”[3], ale wskutek tego ona dni powszednie spędza w pracy, a
syn z niańką, która mu na wszystko pozwala, zaś w dni wolne sama
spełnia wszystkie jego życzenia, nie zastanawiając się nad tym, że
dziecko kiedyś będzie musiało się dostosować do innych ludzi. Na
przykład podczas podróży z ciotkami, kuzynkami i psem. Albo na
uroczystym obiedzie u dziadków.
Blanka od dziewięciu lat nie wie, co to rozrywka i wypoczynek, takie
rzeczy są zarezerwowane dla ludzi ciężko pracujących, zaś ona tylko
zajmuje się domem, więc Libor, „kiedy ona robi kolację i szykuje dzieci
do szkoły, chodzi sobie na squasha, a w weekendy na basen”[4]. Jeszcze
zanim pojawiło się (nieproszone) trzecie dziecko, „ich związek
przerodził się raczej w monotonne i smutne »jakoś razem wytrzymamy, nim
dzieci dorosną«, ale każde już chodziło własnymi ścieżkami”[5], zaś po
przyjściu na świat Filipka… powiedzmy, że nic się nie zmieniło, a już na
pewno nie na lepsze. Te jego późne powroty, to niezwykłe przywiązanie
do telefonu, z którym chodzi nawet do toalety, to zamykanie laptopa, gdy
ona za bardzo się zbliży…
Kristýna uwikłała się w beznadziejny romans z żonatym Davidem.
Typowa historia: „żona go nie rozumie, (…) absolutnie nic ich nie łączy,
(…) ich jedynym wspólnym tematem jest dziecko”[6], niemniej nadal ma
rodzinne obowiązki, więc telefony od kochanki odbiera ukradkiem i
spotyka się z nią wtedy, kiedy mu wygodnie. W odwodzie jest co prawda
Vojtik, który „daje jej wszystko, czego nie dostaje od Davida, poczucie,
że jest najpiękniejsza i najwspanialsza na świecie”i „pewnie ma
nadzieję, że ona któregoś dnia zrozumie, że jest tym jedynym, co się
jednak nie stanie, bo wcale jedynym nie jest”. I raczej nie będzie,
choć Týna sama nie rozumie, co ją ciągnie akurat do Davida, choć czuje
się upokorzona, przyjmując od niego rzucane od niechcenia ochłapy
czułości i wolnego czasu.
Jeszcze zanim wszystkie powsiadają do samochodu, upchają tam dzieci,
torby, prezenty dla ojca (przy okazji wyjdzie na jaw, jak bardzo te
ostatnie się różnią: od Oliny musi być coś drogiego i okazałego, od
Blanki – coś praktycznego, od Týny – coś, co może nic nie jest warte,
lecz takie sentymentalne…), dojdzie do paru spięć, a im dłużej są w
drodze, tym atmosfera w samochodzie staje się gorętsza i bardziej
napięta. Nic dziwnego: każda z nich zazdrości jednej lub obu siostrom
tego, czego sama nie ma, sublimując to wstydliwe uczucie w rozmaite
zastępcze manewry (bo, na przykład, tak by było miło być panią swojego
losu, jak Týna! Samej decydować, co się chce zjeść i co robić w wolny
weekend, nie musieć nikomu gotować, prać umazanych czekoladą bluzek,
wstawać w nocy! Ale przyznać się do tego? Lepiej wytknąć najmłodszej
siostrze, że nie umie gotować i pośmiać się z jej wegetarianizmu! Ona
zresztą nie pozostanie dłużna, rzucając docinki na temat małżeństwa
Blanki i krytykując sposób postępowania Oliny z synem…). A to jeszcze
nie koniec, bo w rodzicielskim domu czeka je zaskakująca wiadomość,
która z pewnością nie ostudzi wezbranych w nich emocji…
W odmalowywaniu tych emocji Soukupová osiąga poziom bliski
mistrzostwa, zaś słuch językowy ma genialny (co, na szczęście, doskonale
widać w polskim przekładzie); dialogi są tak naturalne, tak
autentyczne, tak żywe, że mamy wrażenie, jakbyśmy odbierali przekaz z
ukrytych mikrofonów. Zresztą i myśli bohaterek – nie tylko sióstr, także
ich matki (jej monolog wewnętrzny, tworzący interludia między większymi
partiami głównego tekstu, naświetla powoli kulisy wydarzenia, o jakim
musi córki poinformować) i małej Fany, której już nieobce są kompleksy i
uczucie alienacji – wplatają się w tok bieżącej narracji płynnie, bez
odrobiny sztuczności. Kreacja postaci nie pozostawia absolutnie nic do
życzenia, co najwyżej rodząc lekkie uczucie zazdrości: umieć stworzyć
typy tak charakterystyczne, lecz zarazem tak uniwersalne, by każda
czytelniczka w jednej z tych kobiet (albo i w kilku po trosze) mogła
odnaleźć cząstkę siebie – to nie byle co!
Jeśli o cokolwiek można mieć do autorki pretensje, to tylko o nieco
rozmyte zakończenie (choć może oczekiwanie, że coś się stanie, że któraś
bolesna zadra w końcu zostanie wyrwana, czyjś problem zostanie
definitywnie rozwiązany – to nasz błąd?) i o niestandardowy sposób
zapisu dialogów, mogący czytelnika wychowanego na starszej literaturze
przyprawić o ból głowy.
Jednak nawet z tym zastrzeżeniem „Pod śniegiem” jest świetnym utworem, który ze wszech miar przeczytać warto.